Wciąż rosnące zanieczyszczenie powietrza sprawia, że dyskusja na temat najodpowiedniejszego środka transportu jest nadal aktualna. I niezmiennie to samochód pozostaje pierwszym wyborem.
Pandemia i lockdown sprawiły, że częściej pozostawaliśmy w domach i rzadziej używaliśmy samochodów. To z kolei zaowocowało wyraźną poprawą jakości powietrza w wielu miastach i regionach. Wniosek nasuwa się sam, jednak nie przyniósł takich efektów, jak można by się spodziewać. Niezmiennie wolimy prywatne samochody, a władze nie mają argumentów, by przekonać nas do komunikacji miejskiej.
Prywatny transport to przede wszystkim wygoda i komfort podróżowania. W upalne dni można otworzyć okno lub włączyć klimatyzację, w chłodniejsze ogrzewanie. Sami wybieramy muzykę, która ma nam towarzyszyć lub możemy jechać w ciszy.
Współtowarzysze to osoby, które znamy – rodzina, przyjaciele, znajomi z pracy – a nie zbieranina przypadkowych, głośnych i niekoniecznie ładnie pachnących ludzi. Do tego mamy gwarancję miejsca siedzącego bez ryzyka, że ktoś będzie naruszał naszą przestrzeń osobistą łokciem w żebrach lub nieświeżym oddechem na karku. Na dłuższe dystanse samochód to także wybór szybszy, bo nie zatrzymuje się po drodze na kilkunastu przystankach, a w razie korków czy wypadków zawsze możemy zmienić trasę.
Z drugiej strony przejechanie w godzinach szczytu przez zakorkowane miasto zajmuje mnóstwo czasu i nie należy do relaksujących. Dodatkowym problemem może być też brak miejsc do parkowania lub ceny parkingów płatnych. Nierzadko na znalezienie miejsca postojowego trzeba stracić kilkanaście bezcennych minut.
Niestety transport publiczny nie kojarzy nam się ani z wygodą, ani z niezawodnością. Autobusy nagminnie się spóźniają albo nie przyjeżdżają, a tramwaje ulegają wykolejeniom albo stoją na zablokowanych torowiskach. W większych miastach trzeba liczyć się z tym, że praktycznie o każdej porze dnia będziemy jechać w ścisku ludzkich ciał, dźwięków i zapachów, narażając się na niepożądane i nieprzyjemne interakcje. Jak się okazuje, to właśnie współpasażerowie najczęściej są powodem negatywnych doświadczeń.
Innym problemem są niepasujące do naszych planów godziny odjazdów (za późno lub za wcześnie) oraz trasy, które wymagają przesiadek. Z tego powodu czasem dojazd autobusem z punktu A do punktu B zajmuje nawet 3 razy więcej czasu niż samochodem. Dla wielu z nas czas to pieniądz i nikt nie chce spędzać w miejskim autobusie kilku godzin dziennie.
Mieszkańcy gorzej skomunikowanych rejonów miast oraz wsi mają często do wyboru jeden autobus, który przyjeżdża raz na godzinę, a weekendy w ogóle. W takiej sytuacji samochód to jedyna opcja.
Zwolennicy miejskiej komunikacji często wyciągają argument ekonomiczny – autobusem czy tramwajem będzie po prostu taniej. Proste obliczenia na uśrednionych wartościach oraz stale rosnące ceny paliwa mogą przekonać niektórych do tego punktu widzenia, jednak głębsza analiza pokazuje, że jest to sprawa dość względna.
Wszystko zależy od tego, ile kilometrów ma trasa, w jakich godzinach i w ile osób ją pokonujemy. Może okazać się, że na wypad we dwoje do pobliskiego kina lepiej udać się autobusem, ale już na przejazd z jednego końca miasta na drugi lepiej wybrać samochód.
Pewne jest natomiast, że komunikacja miejska ma wciąż wiele do poprawienia, jeśli chce przekonać ludzi, by porzucili swoje samochody.
Zdjęcie główne: H. Emre/pexels.com